Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/187

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kościół się dokończy za twoje złoto! — odparł Jan. — Babka znajdzie dobry cel To już nie mój kłopot. Ależ ty, Waciu, masz listów! Tuzin! O, i do mnie ktoś nagryzmolił.
Pani Tekla popatrzała na nich obu, zdziwiona niespodziewaną poufałością, ale to imię pogłaskało ją po sercu, więc nie zrobiła żadnej uwagi. Dawno już w myśli wnuka tak nazywała.
Jan bez ceremonji czytał swój list, a hrabia przerzucił tylko swoje i wsunął razem do bocznej kieszeni. Zdało się Jadzi, że się skrzywił nieznacznie na widok złocistej hrabiowskiej korony.
— Nie czytasz? Nie krępuj się, może co pilnego lub ważnego! — zawołała pani Tekla, nie pojmując w swej żywości jak można zostawić list zamknięty w kieszeni.
— Mniejsza o to — rzekł lekko. — Same fraszki. Materjał do prędkiego uśnięcia. Wolę rozmawiać, znalazłszy się po tylu dniach znowu w swojem kółku.
— Któż to pisze?
— Przeważnie ciocia Dora i kilku kolegów. Ciekawym, kto im dał mój adres tutejszy. Myślałem, że będę spokojny. Nienawidzę listów i sam nigdy nie pisuję, chyba z konieczności.
— To lenistwo! — wtrąciła staruszka. — Może i gazet nie czytujesz?
— Czasem w klubie. Nie zajmuję się polityką.
— Ty wogóle nie zajmujesz się niczem poważnem.
— Niestety! Ale to już czas przeszły, dokonany. Od dziś zaczynam pracować. Jutro przecie obejmuję Strugę.
— Daj ci, Boże, szczęśliwie! A do Berlina się nie wybierasz?