Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/197

Ta strona została uwierzytelniona.



XI.

Głucha cisza zaległa Marjampol. Hrabia wyjechał do Strugi, a stamtąd dalej w świat. Jan gościem był w domu i to już nie dawnym, swawolnym chłopcem, co rozweselał puste salony. Osowiał, znudniał; albo mówił o Cesi, za którą szalał coraz bardziej, albo siedział, milcząc, targał wąsiki i marzył o niej.
Przez tydzień staruszka z Jadzią były mocno zajęte gospodarką i reparacjami w Olszance, zresztą odpoczywały po karnawale. Po tygodniu ład się ustalił, robotnicy zajęli się domem dla nowożeńców, pani Tekla wzięła się znowu do wełnianych kaftaników, Jadzia — do wieczornego czytania.
Dawniej to życie wystarczało im do szczęścia: lubiły ciszę i samotność, nie czekały nikogo, nie pragnęły zmiany, — a teraz, choć się nie przyznawały do tego, czegoś im brakło.
Czegoś! Pani Tekla zaczęła wzdychać i niepokoić się, gderała wdwójnasób, nawet Jadzia obrywała niekiedy — nikt i nic zadowolić jej nie było w stanie. Najgorzej dostawało się Janowi.
— Jesteś mazgaj! — słyszał sto razy za każdą bytnością i zgadzał się pokornie na to określenie.
Nareszcie po dziesięciu dniach wylazło szydło z worka. Staruszka nie zdołała ukryć powodu troski,