Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Mój drogi, to są frazesy w zaginionym języku. Nikt ciebie nie zrozumie i nikt słuchać nie zechce, a ty sam, gdy dojrzejesz, będziesz się z tego śmiał, jak z bajek dziecinnych o strachach. Jeszcześ dziecko. Niech-no cię wezmą w swe obroty trzy siły: szał krwi, krzywda ludzka i walka o byt! Z tych zapasów dopiero wyjdziesz dojrzałym człowiekiem, albo rozbitkiem. Wtedy pogadamy! Teraz recytuj lekcję twej babki!
— Więc ty jużeś poznał te trzy siły?
— Już! — odparł Olekszyc, marszcząc brwi.
— I cóżeś skorzystał?
— Szał dał mi zapomnienie; jest to największe prawo i sprawiedliwość. Krzywda dała mi doświadczenie, czem jest bliźni, i naukę, że nie warto być dobrym. Walka o byt nauczyła mnie, że mały jest do zdeptania, wielki do eksploatacji, a wszyscy razem na korzyść dla zręcznego. To brutalne, co mówię, ale to prawda, tylko że ludzie, to myśląc, nie lubią o tem mówić. Cały świat okłamuje, i doszedł do tej doskonałości w udawaniu, że okłamuje nawet samego siebie. Zresztą, chcesz poznać świat? Weź dobry mikroskop i kawałek zgniłego sera. Zobaczysz miljony istot, które pożerają siebie i mnożą się, mnożą się i pożerają! Nic innego nigdzie na świecie nie zobaczysz.
— Dlaczegóż więc, tak myśląc i mówiąc, byłeś dla nas zawsze gotowym do pomocy, a teraz bierzesz Franka? To ty pozujesz na złego, Stachu!
Olekszyc się oburzył, jakby mu zarzucono podłość.
— Za pozwoleniem! Pomagałem wam w Warszawie, bo rachowałem, że z małych staniecie się wielkimi, gdy Fust umrze. Wtedy dasz mi swoją siostrę za żonę, bardzo dobra partja dla mnie, który wcale ojca sobie nie mogę przypomnieć. Franek zaś ma olbrzymie zdolności; za naukę potem będzie to mój człowiek. Zrozumiałeś?
— Tak, ale nie wierzę.
— Otóż to! Nie wierzysz w złe, więc będziesz wyśmiany, wyszydzony i podeptany. Dlatego to przybyłem i zostanę w Lipowcu, aby ciebie pilnować. Muszę cię zmienić!