Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Chciał się tłómaczyć i rzecz objaśnić, ale po namyśle ramionami wzruszył i poszedł dalej. Żadna logika nie przekona rozżalonej, biednej kobiety. Jemu samemu tak żal było instytucji, że nie czuł się urażonym napaścią, pojmując, że gorycz bywa niemiłosierną i niesprawiedliwą.
Tego wieczoru później niż zwykle wrócił do domu. Babka poznała zaraz, że go spotkało coś szczególnie przykrego, bo odmówił wieczerzy i usiadł bezczynnie przy kominie.
— Miałeś gości! — rzekła. — Przed godziną był tu Olekszyc i Józef Balcer. Bardzom się zdziwiła, ale on nie powiedział powodu wizyty. Olekszyc się chwalił, że zamiast projektowanej kolei, zawarł doskonały kontrakt z właścicielem dwudziestu berlinek i wszystkie produkta z Lipowca spławi do wielkich miast. Lada dzień statki przyjdą.
— Glejberson wrócił do oberży! — rzekł ponuro.
— Słyszałam. Czyś się tego nie spodziewał?
— I Millerowa mnie zwymyślała w swej zgryzocie.
— Biedaczka, gdy się opamięta, uspokoi.
— Wstąpiłem do Skowrońskich po owe dziesięć rubli długu z oberży. Tam mnie zwymyślano, że im narachowano niesłusznie. Myślę, że te całe sto rubli przepadnie!
— Może być. Bardzo cię to frasuje?
— Pewnie. Kiedyż oddam panu Fustowi? —
— Bardzo łatwo. Masz dwieście rubli pensji, rachuj sto. Obchodziliśmy się czterdziestu.
— Tak, ale niesposób, żeby babunia nadal tak się zamęczała. Chcę przyjąć inną sługę.
— A cóż to mnie masz za niedołęgę? Bardzo proszę! Bardzo mi wygodna i dostateczna nasza niemowa.
— Chciałem babuni kupić nową suknię.
— Ho, ho! Bardzo jeszcze dobra ta, którą mam. Sprawię sobie nową na twoje wesele.
— Babunia żartuje z mojej biedy.
— Alboż to warta smutku taka bieda? Mnie tak tu dobrze, że tylko Bogu dziękuję.