Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Babka pobladła też na sekundę, ale wnet spuściła głowę zrezygnowana. Była jak rozbitek, który do końca sił walczył z falą, aż się złemu losowi poddaje, nie mając sił dłużej walczyć i płynąć i wyglądać ratunku. Po chwili podniosła oczy na Dyzmę. Stał prosty, spokojny i wzrokiem ją pocieszał. Potem spojrzał bystro na Rudolfa i rzekł:
— Proszę mi nie kazać pisać, ale przeznaczyć do machin. Znam się z tem, bo byłem przy machinie u pana Szulca aż do Wielkiej nocy.
— Czemuż pisać nie chcesz? To miejsce lepiej płatne i stosowniejsze dla ciebie.
— Nie chcę, bo do tego się nie zdam i będę źle robił. A ja chcę robić dobrze.
— Bardzo chwalebny zamiar. Zostaniesz tedy przy machinie na własne żądanie. A ten mały może też ma inne powołanie. Słyszysz, mały?
Franek podniósł na mówiącego błękitne, jak niebo oczy i zcicha odrzekł:
— Ja będę jak Dyzma zawsze dobrze robił panu.
Babka przesunęła rękę mu po głowie.
— Podziękujcie teraz, dzieci, że wam nie dano jałmużny, ale pracę! — rzekła poważnie.
Dyzma skłonił się w milczeniu, dwoie młodszych podeszło do barjery, a że była przymknięta, wsunęły się za nią.
Dzieci były senne i wystraszone, więc zamiast do Fusta trafiły do Rudolfa.
On się usunął żywo i dzieci pocałowały rękę panny Tony, nim się obejrzała i mogła zaprotestować.
Panna pokraśniała, jak róża, a wtem Fust się ocknął, do Elżuni pochylił i ucałował ją w głowę po ojcowsku. Potem, nie rzekłszy słowa, prędko wyszedł.
Za nim ruszył się Rudolf z siostrą.
Na ich widok gapie z przed okien pierzchli i zaczęli się po domach rozchodzić, a w kantorze pustym został Skin i Kryszpinowie.
Stary już oburzenie swe pohamował, oblókł maskę urzędową i żadnem słowem się nie zdradził.