Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Słuchajcie-no! — zawołał, zniżając głos, bo ludzie się snuli wokoło. — Ta wam przysiągłem milczenie, przysięgnijcie i wy...
— Przysięgam! — odparł bez namysłu Dyzma.
— Bo to widzicie, sekret mój. I jeśli kiedy wrócicie do tego pałacu i skorzystacie z tego, to ja mam prawo do wynagrodzenia. Nie prawdaż?
— Ja w pałacu nigdy nie będę, a korzystać nie daj Boże nikomu!
— Dobrze już, dobrze. Abel umie milczeć!
Przez cały tydzień odkrycie to nie schodziło z myśli Dyzmy, tem bardziej, że nie mógł z babką wrażeniem się podzielić. Oprócz owego złowieszczego zakrętu rzeki, myślał też po raz pierwszy o tej wciąż mu wmawianej sukcesji Fusta. Daremnie powtarzał sobie, że to fałsz, myśl wracała uparcie i ani się spostrzegł, jak zaczął o tem marzyć, jako o czemś możliwem.
Były to świetne zamki na lodzie, godne jego egzaltacji i bezinteresownej natury. Dochód rozdzieliłby między pracujących, postawiłby kaplicę, ochronę, szkołę rzemiosł, szpital, tanie sklepy, przytułek dla bezdzietnych, wdów i sierót. A sam służyłby im — i może... możeby się ożenił. Gdy myśli tu dobiegały, cofał je, zbierał, jak rozpierzchły tabun, wzdrygał się, wstydził i ze zdwojoną energją rzucał się do pracv.
— Boże, weź mnie w opiekę! — szeptał z rozpaczą.
W sobotę uwolnił się wcześnie, przebrał i ruszył pieszo do parafji. Stary modlitewnik do serca przyciskał i kwapił się, aby przed nocą stanąć na miejscu.
O zachodzie słońca mijał Lipowiec, który przez tych lat parę stał się istną twierdzą olbrzymich murów, odymionych i bezustannie huczących. Opodal mieszkania robotników tworzyły jakby miasteczko. Drogi dojazdowe były brukowane, ruch ogromny.
Rzeka, stanowiąca główny motor, ściśnięta tamami, zamknięta szluzami, huczała i wrzała jak ukrop, rozlewając się poniżej fabryki szeroko.
Tam — to wygodne jezioro otaczały magazyny i przystań dla Ablowych berlinek. Dwie właśnie ładowano mąką, i Dyzma chwilę przypatrywał się z zajęciem kursom wagoników między składem i statkiem.