Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/242

Ta strona została przepisana.

tyś dobry, tyś mi przebaczył! Widzisz, ja bez mocy byłam dla Rudolfa, jam go bezmiernie ukochała. Nie mogłam się oprzeć. Chciałam mu dać szczęście i sama je osiągnąć. A teraz widzę, że mu nie wystarczam, i to mnie tak boli!
— Nie ty jedna. Człowiek jeden drugiemu nigdy nie wystarczy, gdy dusze idą osobno. Ale teraz nie czas ci się cofać. Młodość skończyłaś, marzenia i szał minęły, przed tobą obowiązki. Gdym się opierał twej miłości, to przez żal nad młodemi latami twemi. Chciałem, byś dłużej jeszcze pozostała swobodną i dzieckiem. Ano, Bóg inaczej chciał. Terazbym tylko pragnął trochę ostrych kamieni z pod stóp twych usunąć i trochę słońca rzucić ci na twarzyczkę. Zapomnij, żem niegdyś był ostry, będę teraz na ciebie patrzał, jak na ukochane dziecko. Czas ci do domu, przeprowadzę cię pół drogi i czekać będę znowu. Przyjeżdżaj, masz moje serce ci oddane.
Przeprowadził ją pod same prawie Holendry, pożegnali się serdecznym uściskiem i wrócił z duszą pełną nadziei, że ją pocieszy i wzmocni, gdy się częściej będą widywali.
Codzień jej oczekiwał, ale nie przyjeżdżała. Tydzień, dwa, miesiąc. Niepokojem zdjęty pojechał pewnego dnia do Skinów, by zasięgnąć wieści. Stary ogłuszył go opowiadaniem o sprycie Olekszyca, o ulepszeniach fabryki, o rozszerzeniu warsztatów, tysiąc nowin i ploteczek mieszając do gawędy. Skinowa wiedziała, że Elżunia coraz częściej niedomaga, że Tony, jak dawniej, rej wodzi w pałacu, że Rudolf jej się boi, jak Fust niegdyś, i że ona i Olekszyc zawładnęli nim zupełnie. Nad losem Elżuni ubolewali wszyscy, bo lubili ją serdecznie.
Zrozumiał tedy Dyzma, że jej zapewne wzbroniono odwiedzać go, i smutny wrócił do domu. Głuchy smutek ogarnął go znowu, i już przestał jej oczekiwać w długie, jesienne wieczory.
Pewnego dnia, gdy po dziennem zajęciu przygotowywał tygodniowy raport do wysłania Brückowi, zameldowano mu Olekszyca. Zdziwiony był tą wizytą, kazał prosić.