Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/33

Ta strona została skorygowana.
III.

Fust jakby zapomniał o dzieciach zmarłej siostry. Nie spytał o nie, ani wspomniał. Zwykłym trybem pracował i rachował, wieczorem czytywał gazety lub gawędził o interesach z Rudolfem. W święta wertował Biblję i wypalał więcej cygar; gdy w bardzo dobrym bywał humorze, swatał Tony lub żenił Rudolfa.
Oni szpiegowali go zrazu, pełni trwogi; wreszcie uspokoili się co do ojczyma, żywiąc tylko względem Kryszpinów niczem niewytłumaczoną antypatję. Najsurowszy wszakże krytyk nie mógłby znaleźć usterków w postępowaniu obu braci.
Podrzędne swe stanowiska znosili w milczeniu, dla starszych byli ulegli, każdemu posłuszni, obowiązkowi na przykład.
Rudolf, który zażarcie szukał okazji do nagany, nie mógł znaleźć racji. Panna Tony, która śledziła ich życie domowe, milczała, bo musiałaby chwalić.
Spotykała ich przecie często, bo Dyzma nie potrafił jej uprzedzić. Codziennie rano mijali się na brukowanej ścieżce, odwracając głowy, żeby na się nie patrzeć, przyczem chlopcy uchylali w milczeniu czapki. Potem wieczorem widywała babkę, która przychodziła do mleczarni z dzbanuszkiem i miedzianą monetą. Targ się załatwiał w milczeniu i staruszka odchodziła, rzucając z łagodnym uśmiechem: „Dziękuję pani!“
Pannę Tony drażniło to wszystko: i śpiewka Dyzmy, i podziękowanie staruszki, i ta moneta, której im nigdy nie brakło.
— Ciekawam, czego oni tacy weseli? — myślała czasem.