Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/77

Ta strona została przepisana.

używał, była mu wielką, przyjemnością. Potem przy cygarach i winie zapoznali się i rozgadali w najlepsze.
Brück, syn firmy, jak się sam nazywał, był prawie w jego wieku, niedawno skończył uniwersytet, świeżym był przemysłowcem, w którym nie wyszumiało jeszcze studenckie życie i młodość. „Stary“ ostro go trzymał i kontrolował często, za pokutę zagnał go w ten dziki kraj, bo w Królewcu, gdzie pierwszy odbywał postulat w ojcowskiej filji, dokazywał zanadto. Wszystkie swe zdobycze i triumfy opowiadał teraz Rudolfowi po trzecim kieliszku.
Tamten chłodny i w sobie zamknięty, niczem się nie chwalił, ale słuchając, mimowoli się rozchmurzał i tajał.
Bawili się wesołą gawędką do północy i rozstali się jak dobrzy znajomi, przyrzekając często się odwiedzać. Ulm ostateczną decyzję co do projektów tartaku i opału odłożył do powrotu ojczyma, chcąc interes poważnie rozejrzeć i obrachować. Nabytek podobnego sąsiada uważał sobie za wielki los na tem bezludziu. Był tez następnego dnia w niezwykle dobrym humorze i pełen łaskawości.
W kantorze szło wszystko zwykłym trybem, aż do południowego dzwonka. Wtedy ukazało się dziesięciu starszych majstrów, Niemców, widocznie we wspólnym fabrycznym interesie.
Pozdrowili go poważnie, i zaraz Werner rzecz zagaił:
— Przyszliśmy prosić pana dyrektora o oddanie nam w dzierżawę oberży.
Rudolf stracił cały swój dobry humor.
— A to co nowego? Do oberży podobno nikt nie chodzi obecnie. Glejberson skarży się na was. Wieczorem czytacie i śpiewacie w domu.
— Właśnie, bo u Żyda tak brudno, że bywać nie możemy, Przytem zdziera nas bez litości i młodzież naszą na złe prowadzi. Nie chcemy go mieć w fabryce.
— Nie chcecie! A jeśli ja nie zechcę wam oddać oberży?
— To wbrew woli pana nie pójdziemy. Ale my bardza a bardzo prosimy, żeby pan nas przyjął. Kaucja