Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/82

Ta strona została przepisana.

I zaraz wstał i z celi swej na podwórze wyszedł, gdzie krzak ciernia rósł obnażony — bo zima to była. Zwlókł tedy Święty swe szaty i ramionami ten cierń objął, a owinął się weń, aż ile kolców, tyle miał ran, a ile ran, tyle krwi kropli na krzak spłynęło.
I począł się w tym bólu rajsko uśmiechać i przeciągać się, jak na miękkiej pościeli.
Elżunia słuchała, tamując oddech, odczuwając, zda się, ze zgrozą mękę, zawsze zdumiona, że Święty się uśmiechał.
— Aż oto w kurytarzu, co na podwórze wychodził, ukazała się jasność różowa, jak rannego wschodu, i promieniem na krzak się osunęła, że cały stał w blasku, a tym promieniem z kurytarza wyszedł anioł i jął ciernie rozchylać od ciała Świętego i rzekł:
— Wdziej szaty i kwap się do swego kościoła. Pan tam jest i Matka Jego, i czekają ciebie.
Zerwał się Święty, aż oto nogi jego toną w różanych liściach, a cały krzak pełen róż i pąków — i woń zalewa dziedzińczyk, szronem pokryty...
— Musiał się nawet Święty zdziwić. Tyle róż i pachniały! Jabym je rwała i rwała! — zawołała Elżunia przejęta. — Mój Boże, czemu to teraz takich róż niema i anioły nie chodzą?...
— Może chodzą, ale my ich niewarci oglądać! — rzekła babka.
Dyzma zwrócił się do niej.
— Babunia szczęśliwa, dziedzińczyk ten pewnie widziała w Assyżu.
— To babunia była tam u mego patrona? — spytał zdziwiony Franek.
— Byłam i raj ów widziałam. Dawno już, ale żywo pamiętam te cuda.
— Więc babunia była chyba bardzo bogata niegdyś? To daleko — Włochy?
— Byłam bogatą, moje dziecko! — uśmiechnęła się pobłażliwie dla jego podziwu i zajęcia. — Rodzice moi długi czas spędzili we Włoszech, bo matka chora była na płuca, a brat w Assyżu samym do klasztoru wstąpił. Odwiedzałam go, i on mnie tam uczył i pokazywał wszystkie pamiątki.