Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/91

Ta strona została przepisana.

— Bo nie siedź bezczynnie, ale swój warsztat zwijaj, a od kogoś narzędzia dostał, to odnieś z podziękowaniem! Babuni też w pakowaniu pomożesz. Ja zaraz do kasy pójdę.
Nie odchodził jednak, ale siedział ze zwieszoną głową i rękoma, nie mogąc się zdecydować na ten krok ostateczny. Ciężko mu było żegnać Holendry i przyjaciół, i swoje różne bujne plany i myśli, których tak mało w czyn wprowadził i tak niedawno.
Z drugiej strony pomyślał o sobie.
Będąc prostym fabrykantem, miał wiele wolnego czasu dla innych, przy robocie machinalnej pracował myślą dla innych, sam o karjerę i dobrobyt zupełnie niedbały. A przecie on nie miał prawa rządzić się własnem upodobaniem, on, głowa rodziny...
W Lipowcu obowiązek pochłonie jego dni i noce, będzie rachował i myślał o dobru pana Brücka, ale stara babka nie będzie szyć po nocach i ostatnich swych lat pędzić w niedostatku, Elżunię na pensję oddać będzie można, Franka do szkół.
Powinien o nich myśleć przedewszystkiem, którym go Bóg za opiekuna wyznaczył. Więc posadę przyjąć powinien, jak każdy człowiek dobijać się karjery i dobrobytu.
Wstał, odział się świątecznie, i pocałowawszy babkę w rękę, wyszedł.
Fabryka była już w pełnym ruchu, dzień mroźny, ale słoneczny, obłoki pary i dymu strzelały wysoko w niebo, ludzie uwijali się żwawo.
Pierwszy to był dzień, że Dyzma wychodził z domu o tak późnej godzinie.
Ktokolwiek go spotkał, dziwił się i zapytywał o powód. Odpowiadał wymijająco i szedł dalej, czując, że na widok tych życzliwych twarzy, uśmiechów i zapytań serce mu się ściska i łzy napływają do oczu.
Tak doszedł do kantoru, w sieni chwilę się zatrzymał, nabierając ducha, i wszedł.
W dyrektorskiej klatce siedział sam Fust i spojrzał na niezwykłego w tej porze interesanta.
— Cóż tu robisz w roboczy dzień i godzinę? — zagadnął, odpowiadając skinieniem na jego ukłon.