Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezupełnie, braknie papugi i kilku instrumentów dętych! — mruknęła Ocieska.
Drugi dzwonek, zaczęto się żegnać.
— Lila, bądź grzeczna. Przyjadę za dwa tygodnie i jeśli zasłużysz, kupię ci osiołka!
— Będzie dwa ze mną! — rzekła Ocieska. — Dwa tygodnie mam to niańczyć? Nie! Jeśli za tydzień ciebie nie będzie, zdaję swe obowiązki konsulowi i wyjeżdżam do Rzymu.
— Dobrze, dobrze — śmiała się Ramszycowa — albo raczej oddaj małą do azylu jakiego. Dowidzenia, a napisz z drogi. Dziękuję ci serdecznie.
Uścisnęła Ocieską, ucałowała Lilę, dała parę poleceń Angielce i zeszły z Kazią na peron.
Trzeci dzwonek. Spojrzały w okno. Ocieska, z goździkiem w zębach, trzymała Lilę na rękach, posępna i skrzywiona jak uosobienie ofiary z musu. Fryc już był w objęciach Lili. Pociąg ruszył, zostały same na peronie.
— No, jestem o małą spokojna. Co prawda, z nikim innymby nie pojechała. Byłby lament straszny. A bałam się o dziecko, bo straszna szkarlatyna w mieście i mam masę roboty właśnie po tych norach.
— A ja panią opuściłam bez uprzedzenia prawie. I doprawdy taki mi wstyd. Co sobie pani o mnie myśli?
— Myślę, że panią serdecznie żałuję. Doktór Downar opowiedział mi wszystko we wtorek.
— Wszystko zapewne nie! — wtrąciła.
— No, resztę mi opowiedziała Ocieska.
— I — co pani pomyślała?
— Ano, to, co zwykle myślę, gdy słyszę ludzkie paplanie: „guarda è passa!“ Niech pani się nie martwi, macochy dogląda; gdy mąż wróci, słowa nie mówi i nie oglądając się na prawo i lewo, swoje robi: pracuje, czyta, gra, bywa, przyjmuje. Głowa do góry i prosto przed siebie. Tylko nie tchórzyć i nie ustępować. Straci pani trochę stosunków, odwrócą się od pani ci i owi, mniejsza; im mniej zostanie, tem lepszych. Rozmieni pani dużo srebra na trochę