Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

baba; nie przestraszę się tego. Życie powinno uczyć umierać spokojnie; ja to potrafię, potrafię!...
Wziąłem go za puls i zacząłem rachować uderzenia.
— Kiepsko, co?... — zagadnął, podnosząc z trudem powieki — sprężyna się rozkręca do reszty, jak w zegarku, a kluczyk u Pana Boga. Czas się wynosić; werk zepsuty, niema już czego naprawiać.
Kiwnął głową obojętnie i szepnął:
— To i lepiej,
Brzmiała w jego głosie rezygnacya taka, jak gdyby sobie nic nie robił ze śmierci i gotów był od razu iść do trumny.
Szczególny jakiś człowiek; życie nie zdaje się mieć dla niego żadnej wartości.