Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz też w kuchni zaczynał się ruch. Babka poziewała, szeleściła spódnicami, odmawiała pacierze półgłosem rzetelnie nabożnym, wychodziła na podwórko, odmachując się kurom, które z radosnym gdakaniem garnęły się jej pod spódnicę. Poczesując się wielkim grzebieniem dyrdała babka ku obórce, otwierała drzwiczki; wychodziła koza wielce pejsata i dostojnie kołysząc ciężkim wymieniem, na babcin sposób dyrdała do studni. Babcia nalewała jej do korytka wody i zwijając włosy w węzełek, czyli kuśkę, maleńki i szary niby kozi bobek, patrzyła na słońce, na chmury na zachodzie — by wybadać, jaka będzie pogoda — a potem ruszała z powrotem do kuchni, dobrotliwie opędzając się coraz to bardziej natrętnym kurom. Ze złością już zatrzaskiwała drzwi, ale po chwili uchylała je znów, słychać było cykanie ziaren po posadzce ganku, zaciekłe dziobanie i gderliwy głos babki: „A sio, a sio” — kury widać pchały się do kuchni — i znów trzaśnięcie drzwi. Hałasując fajerkami, babka rozpalała ogień w piecu. Wyskakiwałem z łóżka i biegłem się myć pod studnię. Koza już stamtąd odeszła, wsuwając pejsaty pysk pomiędzy sztachety, wyskubywała trawki z sąsiedniej łąki. Ochlapywałem się wodą, za babcinym przykładem patrzyłem na słońce i chmury na wschodzie i na zachodzie, wycierałem się ręcznikiem, póki babka nie wołała przez otwarte okno:
— Panie pón, panie pón!
To było wezwanie na śniadanie, zacierkę albo kawę z kozim mlekiem. Zjadaliśmy je sobie powolutku i milcząco. Babka dziobała jak wróbelek, trochę tego, trochę tamtego, patrzyła na mój talerz, dokładała, przytakiwała mojemu apetytowi:
— Jak Gała, całkiem jak Gała! — A kiedy już kończyłem, podnosiła się ze swego maleńkiego zydelka i szła doić kozę.