Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko, i im bardziej zbliżali się do domu, tym bardziej czekały. On, zauważyły, też czekał, słuchał, zatajał oddech, potem wydobywał mu się z płuc nagle szorstki, świstliwy, że aż zagłuszał klekotanie tej osełki. Ale nie słychać było niczego i szli wszyscy coraz szybciej, biegiem prawie ku temu, co stać się musiało, ale w nich była ciekawość, też odrobina strachu przed sprawami, które musiały być, skoro była tu w tym domu o porze tak niezwyczajnej kobieta, która odtąd, odkąd najstarsza z nich pamiętała, zawsze była przeciw temu człowiekowi, który był ich ojcem, a który zmógł wszystkich prócz niej — i jeszcze ich trzech; i teraz szły w ciekawości i strachu, bo czuły, wiedziały, że teraz nie będą już tylko patrzeć na to, co być musi.
Natala pchnęła uliczki, stanęła, nie chciało się jej jakość iść; inne ją popychały, przystając jednak z wolna; aż dopiero ojciec powiedział „no” i wtedy nagle skoczyły do przodu.
Widać było wszystko na tle wieczornego nieba, nasiąkającego powoli księżycem: stół wytaszczony przed izbę, cztery osoby przy nim, nawet to, co stało na stole: flaszka, miski. Szły i patrzyły, jak od stołu podnosi się ktoś, babusia Roguźna, kuśtyka w ich stronę. Była jeszcze daleko, ale one stanęły, a ojciec powiedział jeszcze raz jak w uliczkach „no” — ale już nie tak, by mogły posłuchać, albo też nagle starczyło im na tyle odwagi, by tego polecenia nie wykonać, albo też, najpewniej, bały się teraz iść naprzeciw babusi Roguźnej, same już nie wiedziały, stały. Babusia kuśtykała ku nim, to odpychając się swoim kosturem od ziemi, to znów wyrzucając go wysoko w powietrze. Czekały, ojciec stanął obok nich, trochę w przedzie, zdjął kosę z ramienia, ostrzem oparł o ziemię.
— Gdzie, stara oblodro?