Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęła teraz i bez tych skoków, którymi szła naprzód, była malutka jak pajączek babiego lata. Ale to była tylko chwila, zaraz wprawiła się w ruch razem ze swoim koślawym kosturem:
— Nie takich bać się chciałam i się nie bałam! Nie mam ja do ciebie żadnego interesu, chaziaju ty zasrany, ciubaryku ciemny, ty... Paparuchu ty galicjański, tyyy! Pochwalony, dzioszki, widzicie, wróciła wasza babusia, nie pozabijał was tu on aby? Urosłyżeście, jak mnie tu nie było, urosły — dotykała ich chudą swoją, zgrabiałą ręką, plaskała po piersiach. — Panny z was urosły, panny... Kawalirów wam przyprowadziłam, patrzcie, siedzą, podobają wam się kawaliry?
— Idź! — krzyknął i usłyszały kosę w tym samym dźwięku, jaki miała wtedy, kiedy jednym zamachem ciął pas zboża szerokości półtora metra. Cofnęły się w popłochu, ale on tej kosy już nie podniósł, wparł ją w ziemię tak, że stylisko zatrzeszczało cienko.
Nie zauważyły nawet, kiedy babusi nie było przy nich. Stała kilka kroków w przedzie, wznosząc do góry swój kostur i drugą rękę, zwiniętą w pięść; wrzeszczała:
— Niedoczekanie! Niedoczekanie twoje! — śmiała się, rzegotała, kielcowała pod niebiosa, aż echo niosło: — Mnie żeś rady nie dał, im też nie dosz, wspomnij moje słowo, wspomnij moje słowo! — Tak wrzeszczała, rzegotała, aż niosło po polach. — Nie zmożesz mnie, ich też nie zmożesz, czas twój przychodzi i moja pomsta za wszystko, co żeś zrobił, co żeś nachachmęcił, już nie czas, żebyś je jak bydlęta gonił, jeich jeszcze rękami się bogacił, nie, niedoczekanie twoje, nie! — Tak wołała i znów się od nowa śmiała, aż to wszystko nosiło po polach. — Już jeich rękami nie będziesz do się grabił, już nie, nie! Nie dostaną ich