Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

tu co, to kopyścią po łbie. I nie wychodzić mi z izby. Zrozumiane?
Kiwnęły głowami wszystkie, a on obejrzał je sobie po kolei i wyszedł. Ustały jeść, czekały. Krzątał się w sieni, potem słychać było, jak pompuje rower. Jadły jeszcze pomału, pomalutku, żeby aby co robić. Zerkały w okno. Ujrzały wreszcie, jak prowadzi rower, rozpędza się i wskakuje na siodełko, niepewnie mija wąską furtkę. Wstały teraz szybko i poleciały do drugiej izby. Gadały:
— Co też babusia chcą...
— Z takimi chłopami przyszli...
— Mówili przecie, kawaliry do nas...
— I co będzie?
Nie wiedziały. Stłoczyły się przy oknie, z tej strony, skąd widać było babusine skrzydło domu, ale ciemniało już mocno, ledwie co widniało na tle nieba. Tyle że siedzą jeszcze przy tym wystawionym przed sień stole i gadają, a właściwie gada babusia Roguźna. Cicho otworzyły okno, ale nie było słychać. Zniechęcone wróciły do kuchni.
— Mama, a babusia nie mówili nic?
— Babusia do mnie nic nie mają.
— A do kogo?
— Do was.
— Do taty nie?
— Do was aby.
Nie mówili nic.
— Co z nami będzie — powiedziała Natala. — Jak babusia mają do nas co, to tata będzie też miał, jeszcze więcej.
— Ciii — szepnęła Ula. — Idą...
— Ja sobie pójdę — szepnęła Łuca. — Po co kto ma mieć co do mnie.
— Nie kazał — odezwała się matka też szeptem. Nie słuchała, wyskoczyła do sieni i na oślep, obija-