Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

to, co stać się było zamierzone. Ta ręka zaczęła mu drżeć, opadać, niknąć jakoś prawie, i jeszcze przez chwilę zgubiony był zupełnie.
Aż pojęli oboje, że to był on, bezręki, i jego noga rozdzieliła ich tak nagle, niespodziewanie i zaskakująco. Teraz odwrócili się ku tamtemu i patrzyli ze zdumieniem, a ojciec, kiedy już to paraliżujące zdumienie, a może przerażenie, minęło, powiedział cicho (a ona wiedziała, kiedy on tak mówił cicho, tak cicho: wtedy kiedy po prostu nie może krzyknąć, bo zaraz krzyknie samym sobą): — Ty niemrawo!
Więc, zanim jeszcze skończył, krzyknęła: — Nie — wpadając już tym słowem, powtórzonym raz czy drugi, w jego skok ku tamtemu, bezrękiemu. Krzycząc, bezsłownie, a może i bezgłośnie, skoczyła za nim, ale już nie napotkała go rękami, otarła się o jakieś drzewo, o mało nie upadła. Stała, przerażona, trzęsiona zimnem, przyciskając do policzka swoją rękę pachnącą starym mchem, patrzyła na dwa cienie, znaczone w ciemnościach już tylko swoim ruchem, nie tyle już może widzialne, co słyszalne, odczuwalne tym ruchem szybkim bardzo, grzmiącym i milkliwie rozwścieczonym. Kucnęła i wodziła oczyma, modląc się o ruch, o jego nieustawanie, modliła się tak długo, dopóki nie stało się z nią coś, co było jakby zanurzeniem nagle w bardzo zimną albo bardzo gorącą wodę — był to śmiech wielki, ogromny, basowy, zadyszany, a pochodził właśnie z tego ruchu, który tam snuł się pomiędzy drzewami. Nie patrzyła już, śledziła tylko przemieszczanie się tego śmiechu i uśmiechała się do niego najpierw z przerażeniem, potem już tylko z wielką uciechą.
Potem zatrzymał się; przygasł. Słyszała już tylko kroki, to były kroki ojca. Czekała.
Ale nie uderzył. Szarpnął za ramię, popchnął w stronę domu.