Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

z miejsca. Muzykant stanął przed nią i powiedział:
— Będziemy tańczyć.
Wziął z jej rąk bańkę od nafty, rozpiął jej płaszcz.
— Ale — powiedziała — ale...
Objął ją, muzyka buchnęła nagle, uniosła ją, narzuciła ruch i istnienie jej ciału. Odkryła je teraz nagle w tym ruchu, swoje ciało, odnalazła sprężystość bioder i łydek, cierpkość wirowania piersi, mdlącą słodycz napięcia mięśni. Buty opadły jej z nóg, podłoga stała się jej bosym stopom piękna, popękane, zapajęczone ściany, przygasający blask gazowej lampy, to wszystko było ścianą, blaskiem i lampą, ludzkie twarze były ludzkimi twarzami, ale zyskały nagle jakiś nieoczekiwany wymiar i nieoczekiwaną barwę. Szła naprzeciw nim swoim ciałem wyzwolonym i nowo rzeczywistym, napełnionym krwią pełną, burzliwą i radosną.
— Dość! — zakrzyczał ktoś, ktoś szarpnął ją za ramię i odrzucił w tył; muzyka ześliznęła się, zazgrzytała, zgasła. — Dość!
Stała, obiema rękami opierając się o ścianę. Wokół były ostre, złe twarze. Przy ladzie z rykiem ktoś walił bębnem o ławę. Rozejrzała się po podłodze, zobaczyła pod filarem swoje pantofle. Chwiejąc się podeszła ku nim, wzuła je i wybiegła na dwór.

Roraty skończyły się, organista, w powszednie dni także zakrystianin i kościelny, Nowak Jan III, był sam w kościele. Ostatnia kobieta wyszła, nie domykając ciężkich wejściowych drzwi. Organista stał obok kazalnicy i drżał z zimna. Ciemny, skłębiony wicher raz po raz wdzierał się do wnętrza kościoła. Organista patrzył, jak płomienie świec gną się i gasną pod jego naporem, dygocą obrazy świętych