Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

kolei. Za jego przykładem uczynili to samo wszyscy domownicy.
Organista usiadł i wziął łyżkę do ręki. Poczekali, aż to samo zrobi organistowa, a potem zabrali się do zupy grzybowej, tartych klusek z makiem w wielkiej donicy, kapusty z grochem, wszystkich siedmiu wigilijnych potraw.
— Jezus Chrystus nam się narodził — powiedział organista żegnając się po wieczerzy i odkładając łyżkę. Patrzył na muzykantów.
— Cieszmy się, ktokolwiek o tej godzinie się rodzi — odpowiedział cicho ten z bródką.
— Nie wierzysz w Niego — powiedział Nowak Jan III. — Po co tu przyszedłeś?
— Myślałem, że przyjmiesz mnie... I że może będę tobie potrzebny.
— Dziś?
— Czy myślisz, że z tą godziną nastał czas pogody i pokoju?
— Nie trzeba mi twojego jeszcze niepokoju.
— Jeśli tylko gościnność, która obowiązuje w dzisiejszy wieczór, nie pozwala ci kazać mi iść precz od tego stołu...
— Nie, to nie to — ciężko powiedział organista. — Sam wiesz, że to nie to.
Tak mówili do siebie cicho, a dzieci, którym już przykrzyło się milczeć, skubały za rękaw grubego muzykanta, żeby zaśpiewał kolędę. Grubas uśmiechnął się.
— Zapalcie świeczki na choince — powiedział. — Ja tam nie do kolęd, ale zaśpiewać może jakoś da radę... — Zaintonował basem:
— Anioł pasterzom mówił...
Organista patrzył na młodego z jasnorudą bródką i myślał to, o czym już wiele razy myślał, kim jest ten wędrowny muzykant, który przyszedł nie