Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

mierzył się, ale w tej chwili Sokora odskoczył, skurczył się, buchnął go głową, w brzuch i uskoczył w bok. Potoczył się, oparł o filar. Odwrócił się natychmiast, ktoś go trzasnął w zęby. Zamachnął się na oślep pięścią. Ktoś wrzasnął: więc dobrze. Otrzeźwiał. W czyjejś ręce błysnęła butelka, wyszarpnął ją i walnął nią w naftową lampę. W ciemności skoczył szczupakiem ku drzwiom, zwalił kogoś z nóg, przejechał się po czyimś brzuchu, wyskoczył na dwór, ile siły ruszył w stronę swojej budy. Gnali za nim; nie umiał sobie powiedzieć, ilu ich było, ale było wielu. Wrzeszczeli z początku, potem słyszał już tylko ich zdyszane oddechy.
„Kijowo” — myślało mu się. Schylił się po jakiś kamień, rzucił nim w biegnących. Ktoś zakrzyczał, inni zajazgotali wściekle. Coś zafurczało w powietrzu. Nawet nie poczuł bólu, spotniał tylko i osłabł jak w rzymskiej łaźni. Ułomek sztachety przez sekundę tkwił w udzie, potem omsknął się na ziemię. Ostatkiem sił uskoczył w bok, w zboże. Słaniał się, mokre żyto kleiło się do kolan, chlastało rozpaloną twarz.
Tamci biegli jego śladem; naokół świstały kamienie i plaskały sztachety.
„Koniec” — pomyślał. Wypadł na jakąś miedzę i pędził pojękując. Potem już tylko szedł, zrywając się od czasu do czasu do biegu. Biegł tak długo i nie zauważył nawet chwili, w której pozostał sam.

IV

Milcząc leżeli obok siebie.
Nadchodził deszcz, szumiał, jakby cicho nadjeżdżała ciężarówka. Gdzieś daleko pogrzmiewało niemowlęco.
Leniwie gładził jej uda, brzuch, gdzie skóra była