Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

sapuje, do szeroko rozwartych ust wytrząsa ostatnie krople. — Szlus. Który tam się szarpnie, skurwysynki?
— Dobry sikacz nie jest zły — strzyka śliną kulawy Stasiek. Ma szczerbę po przednim zębie, ślina leci daleko.
— Jedzie — mówi Spasion. — Jedzie.
Zza zakrętu wyskakuje samochód. Pędzi szybko, jest już przy nich, migają jakieś sylwetki wewnątrz, potem widać już tylko tył wozu, tabliczkę rejestracyjną, słychać jej cieniutkie wibrowanie. Samochód ukrywa się za domami, zostaje ostry zapach spalin, wysoki, napięty jęk opon.
— Gra — mówi Spasion. — Ale gra! Nie wyciągniesz tak wysoko, Adam.
Adam przykłada ustnik do warg, zaciąga. Nie wychodzi.
— Dech — powiada. — Dechu nie ma. W mieście jak się grało... to był dech.
— Ale — mruczy Alojz powątpiewająco. Nigdy nie grał w mieście.
— Nigdyście nie słyszeli, jak grałem w mieście — pogardliwie mruczy Adam, ale nikt nie odpowiada.
— Wszystkim się podobało... nie takim, jak wy.
— To co? — leniwie pyta Spasion. Przesiada się z kamienia na ziemię, ciśnie go widać.
Adam nie mówi nic.
— Tak sobie kupić traktor — z czym innym wyjeżdża Stasiek kulas.
— Ale — mamrocze Alojz.
— Kupię, bo i co? Kosztuje, bo kosztuje, ale i zysk.
Zaorzesz, zasiejesz, wymłócisz... jakbyś w sześćdziesiąt sześć ciągnął.
Spasion stuka pustą butelką o kamień.
— Postawi tam który?