Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

zrywa się i krzycząc biegnie naprzeciw światłom. Światła odskakują gwałtownie, wpadają na nich, potem gdzieś w bok. Ktoś krzyczy, krzyczy ciągle, jego krzyk cichnie w miarę, jak oddala się samochód. Wszyscy patrzą w tamtą stronę, ale widać tylko te światła umykające, znikające za drugim zakrętem. Potem jest już tylko ciemność.
— Gdzie ta menda? — pyta biały Józek.
Stasiek-kulas wstaje i kuśtyka w stronę autostrady. Po paru chwilach wraca z klarnecistą, miotającym w półzamroczeniu przekleństwa, kładzie go obok kamienia, rzuca klarnet obok.
— Ano tak — powiada Spasion. — Pij tu z takim.
— Zaśpiewam wam, co? — odzywa się Milusi. — Zaśpiewam.
Nie protestują, więc Milusi śpiewa piosenkę, którą zawsze śpiewał. Pieśń, piochnę smętną, o miłości, o dziewczynie, która kochała i tęskniła, a on był daleko, a potem, gdy wrócił — ona była już żoną innego. Śpiewał długo i pięknie, po polsku, a potem to samo po francusku, bo we Francji był i po francusku umie. Nikt nic nie mówi, a gdy Milusi kończy — dalej nikt nic nie mówi.
— Ale się szos zbudowało — powiada w końcu Spasion.
Jest już całkiem ciemno, butelka pusta, ale nigdzie nie chce się iść.