Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Próbowałem powstrzymać go od tego zamiaru i usiłowałem dowieść, że zegarek mój chodzi akuratnie. Nadaremne perswazje; ucieleśniona głowa kapuściana nie widziała nic więcej, prócz tego, że zegarek idzie później o cztery minuty i że regulator musi być koniecznie naprzód cokolwiek posunięty, czego też dokonał. Podczas tej czynności, trwożnie chodziłem dokoła zegarmistrza siląc się na przebłaganie, by zegarek zostawił w spokoju i wogóle ryzykownego dzieła zaniechał.
Od tej pory zaczął się spieszyć i w dodatku z każdym dniem spieszył się coraz bardziej. W pierwszym tygodniu zapadł na silną febrę, przyczem puls uderzał mu sto pięćdziesiąt razy na minutę i to w cieniu. Po upływie trzech miesięcy, wyprzedził wszystkie zegary miejskie i to tak dalece, iż znalazł się w niezgodzie z kalendarzem o dni trzynaście. Wkroczył w okres listopadowy i spodziewał się śniegu lada chwila, kiedy w rzeczywistości liście z drzew strząsał wiatr październikowy. Nadomiar, przyspieszał on termin zapłaty komornego, obrachunków rocznych i tym podobnych rzeczy, co mogło mnie zrujnować, stąd też nie mogłem spokojnie na niego spojrzeć.
Zaniosłem zegarek do zegarmistrza dla uregulowania. Jął mnie badać czy już oddawałem go do naprawy i kiedy mianowicie. Zaprzeczyłem, zapewniając, iż nigdy nie był reparowany. W oczach zegarmistrza zapałały blaski złośliwego zadowolenia. Otworzył pospiesznie kopertę, włożył w oko szkło powiększające i pogrążył się w badaniach maszynerji. Oznajmił mi, że musi być oczyszczony, naoliwiony, nadto uregulowany i kazał mi przyjść za tydzień.