Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/35

Ta strona została przepisana.

kom. Gdy już obejrzeliście wodospad, tryskający tumanami pyłu wodnego, z tem przeświadczeniem, że obowiązkom turysty stało się zadość, winniście powrócić po nowym moście wiszącym, do Ameryki, do miejsca, w którem znajduje się jaskinia z windą.
Tu naśladując wszystkich, zdjąłem odzież, zamiast której przywdziałem płaszcz nieprzemakalny i nieprzemakalne obuwie. Jest to ubiór malowniczy, jednak nieładny.
Przewodnik ubrany tak samo, poprowadził nas po schodach kręconych, które zdawały się nie mieć końca, skończyły się jednak, chociaż nic nowego nie zobaczyliśmy, ani nam to sprawiało przyjemność. Znaleźliśmy się dość daleko od szczytu wodospadu, lecz i dość wysoko nad powierzchnią rzeki. Teraz puściliśmy się po wązkich kładkach, a cienkie i długie poręcze drewniane, zabezpieczały osobistości nasze od upadku w wodę. Poręczy tej trzymałem się oburącz uparcie, nie dla tego, bym tchórzył, lecz, że tak mi się podobało. Stąd droga stawała się coraz bardziej stromą, kładki coraz węższe, a piana z amerykańskiego wodospadu obsypywała nas gęstymi kłębami, które nas wkrótce oślepiły. Entuzjazm nasz do cudów przyrody ostygł i posuwaliśmy się, macając rękami przed sobą. Teraz zerwał się szalony wicher, który miał jak widać pobożny zamiar strącenia nas z kładki i przerzucenia do potoku poza skałami. Zauważyłem, iż budzi się we mnie gorąca chęć powrotu do domu, było to życzenie spóźnione. Staliśmy prawie tuż pod olbrzymią ścianą wodną, a rozmowa z powodu nadzwyczajnego szumu, stała się niemożliwą.