Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/39

Ta strona została przepisana.

po stepach zielonych, po których stąpał dzielny „Pogromca piorunów? Czemuż to moja córka milczy? Czy jest wrogo usposobioną dla bladej twarzy?
Dziewica odparła:
— Hola, jakiem prawem ośmielasz się mnie, Biddy Malone, obrażać stekiem podobnych przezwisk? Wynoś mi się stąd, albo przesunę twoją nędzną osobę przez ten wodospad. Ty portrecie rakarza!“
I w tym razie zastosowałem się do jej propozycji.
Niech djabli porwą wszystkich indjan, pomyślałem sobie opowiadano mi, że są cisi, tymczasem jeżeli mam sądzić z pozorów, miałbym prawo utrzymywać, że wszyscy są dość wojowniczo usposobieni.
Raz jeszcze usiłowałem zawiązać z nimi braterstwo i stanowczo miało to być próbą ostateczną. Spotkałem cały ich obóz, rozłożony w cieniu wielkiego drzewa, trudnili się tu wyrabianiem wainpumów i mokasynów. Zbliżyłem się i odezwałem w sposób jak można najbardziej przyjacielski:
Szlachetni ludzie czerwoni, dzielni wielcy Sachemowie, wodzowie wojenni, Skwawowie i starsi Muk i Mukowie, blada twarz z kraju zachodzącego słońca bije wam pokłony. Ty dobroczynna „Bestjo woniejąca,“ i ty „Łykaczu gór,“ ty „szczekający Gromie,“ ty „naczelny Kogucie“ ze szklanem okiem, blada twarz przybyła z tamtej strony wielkich wód, kłania się wam wszystkim razem i każdemu z osobna. Walki i zarazy przerzedziły wasze szeregi i przyczyniły się do przetrzebienia waszej znakomitej rasy. Gra w karty oraz rujnujące elegancje, połączone z wydatkami na mydło, opróżniły woreczki; wyuczyliście się rzeczy, o których przodkowie