Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/41

Ta strona została przepisana.

śnego mleka. Dla uwieńczenia wreszcie szeregu niegodziwośei i niecnych wybryków, połączonych ze zniewagą, wrzucili mnie do Niagary tak, że przemokłem do nitki.
W odległości dziewięćdziesięciu do stu stóp od wierzchołka, uczepiłem się strzępami mojej kamizelki o wystający odłamek skały i nie mogąc uwolnić się z uwięzi, zacząłem tonąć. Wpadłem nareszcie w wodę i zanurzyłem się w najgłębszem miejscu wodospadu, którego wzburzone bałwany, unosiły się wysoko nad moją głową, przed moimi oczyma roztoczył się istny świat piany. Rzecz oczywista, wpadłem w topiel. Zrobiłem dwadzieściu cztery obroty wirowe, goniąc za jakąś gałęzią, już, już mając ją schwycić. Każda podobna podróż okólna, wynosiła pół mili — za każdym zaś z tych dwudziestu czterech obrotów, powracałem do brzegu, lecz przy chwytaniu gałązki chybiałem na grubość włosa.
Nareszcie zbliżył się jakiś człowiek, usiadł nad brzegiem, wsadził w usta fajkę, zapalił zapałkę i nie przestając podczas tej czynności zerkać na mnie jednem okiem, drugiem mierzył zapałkę, zasłaniając ją ręką od wiatru. Gdym przepłynął około niego, już nie wiem po raz który zwrócił się do mnie:
— Nie mógłbym pana prosić o ogień?
— Z całą przyjemnością, mam zapałki w kamizelce, ale bądź pan łaskaw dopomódz mi stąd wyjść.
— Za żadne skarby w świecie!
Przepływając znowu około niego rzekłem:
— Wybacz pan impertynencką ciekawość człowiekowi, który za chwilę utonie, ale czy nie raczyłbyś