Strona:Mark Twain - Humoreski i opowiadania I.djvu/58

Ta strona została przepisana.

się do szlachetnej rasy gatunku postępowego i w którego żyłach ma niby płynąć krew szlachetna, czynili nielitościwe uwagi nad jego spiczastym kapeluszem z gałką, sterczącą na szczycie, nad długim warkoczem, który mu spadał na plecy, ośmieszali jego krótką bluzę obszytą niezliczonemi frendzlami oraz w ogóle cały ubiór brudny i zniszczony, włączając już i błękitne spodnie bawełniane, wiszące na wychudłych nogach oraz niezgrabne płaskie trzewiki z podeszwami wojłokowemi i oglądali go powiadam od stóp do czubka głowy, sadząc się przytem na głupie żarty i drwinki z powodu jego kostjumu cudzoziemskiego oraz twarzy zasmuconej, poczem dążyli dalej. W sercu mojem odezwało się współczucie dla biednego mongoła. Zadałem sobie pytanie co się tam kryje pod powłoką smutnych rysów i oczem też marzą oczy w pustą, daleką przestrzeń utkwione. Czy myśli jego biegły wraz z sercem dziesiątki tysięcy mil aż het do rozległych przestrzeni wodnych oceanu Spokojnego? Lub też do pól ryżowych lub pod stropy pierzastych palm chińskich a może błądziły w cieniach niezapomnianych szczytów górskich lub gajach porosłych kwitnącemi i mile pachnącemi roślinami, które tu, w klimacie północno-amerykańskim są nieznane? czy w widzeniach na jawie oraz w snach nie wsłuchuje się on w odgłosy dobrze znane i nawpół już zapomniane dźwięki, czy nie słyszy uśmiechów radosnych, czy nie ogląda twarzy przyjaznych z czasów dawno upłynionych. Smutne wyroki losów powiedziałem sobie, srodze dotknęły tego rozbitka o cerze bronzowej. Zapragnąłem rozmowę z nim poprowadzić w taki sposób aby jego własne słowa mogły wzruszyć do głębi przy-