Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

brody łysawej. Obtopiona z tłuszczu i sprowadzona do swoich pierwotnych konturów, twarz ta mogła nawet nie być brzydką, a w zakroju ust sinawych i wydymanych ciężkim oddechem, pozostał nawet ślad jakiejś foremności, którego lata i wyraz apatyi do szczętu zatrzeć nie zdołały...
Zkąd się wziął Słoń na bruku miejskim, od kiedy zaczął wysiadywać na, jednej i tej samej ławce Wałów hetmańskich, z nogami wyciągniętemi przed siebie, z rękoma zawsze w kieszeniach, w zabrudzonym surducie wypłowiałym, z pod którego nie zawsze wyglądały strzępki starej koszuli — nikt już nie pytał, bo i odpowiedziby nie znalazł.
Co roku zimą i latem od wschodu do zachodu w jednej pozie, na jednej i tej samej ławce, niemal w tym samym garniturze, przyzwyczajono się go widywać i nie uważać. Puste miejsce po nim więcej zwracało uwagi, niż on sam, pomimo olbrzymich swoich rozmiarów i oryginalnej fizyognomii. Czy deszcz rosił, czy słońce dopiekało, Słoń siedział nieruchomy;podczas deszczu kołnierz tylko podnosił do góry, głowę głębiej wciskał w ramiona, nogi schował pod siebie i zdawał się czekać cierpliwie, aż się niebo z chmur przetrze, ale gdy latem słońce śmiało się do ziemi, grube Słonisko rozpinało niedyskretnie surdut, bez względu na to, co z pod niego wyjrzy niepotrzebnie, zdejmowało mały, okrągły kapelusik z kudłów, kurzem i siwizną przypruszonych, zamykało oczy i z głową w tył przechyloną drzemało spokojnie, z wyrazem jakiegoś zwierzęcego zadowolenia i lubości.
Włóczęga wiedział dobrze, że mu nikt w tej