Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/28

Ta strona została przepisana.

”, w której osobnik, będący w kole, niewtajemniczony w zasadę gry, podniecany śmiechem obecnych, rozpaczliwie szuka świstawki, odzywającej się ciągle po za nim, a przyczepionej do guzika u poły jego własnego fraka, czego on się ani domyśla.
Przybywszy do hotelu, ledwo zdołał wejść do swego pokoju, tak pozastawiane były wszystkie drzwi koszami, kuframi, tłomokami.
To Aranka kazała przynieść z pałacu Bárdy’ch całą swoją garderobę i każdą sztukę zosobna porozkładała na krzesłach, fotelach i kanapach tak, że literalnie ruszyć się nie było gdzie.
Co prawda, baron Szymon mógł się tego był spodziewać, bo przecież trudno było przypuszczać, aby się jego żona chciała pokazywać za dnia, w balowej sukni z wczorajszego rautu.
A niech sobie mówi, co kto chce, ale naszem zdaniem niema na świecie nic okropniejszego, jak wygląd pokoju, w którym dama rzeczy swoje pakuje lub rozpakowywa. Jeszcze do tego w podobnym stanie ducha będąc, w jakim Aranka dziś znajdować się musiała! Jest to coś gorszego jeszcze, niż rozbicie okrętu.
Szymon, przeczuwając dyszącą w powietrzu burzę, zręcznie zdołał ją uprzedzić.
— Już mamy mieszkanie, droga żono! — zawołał tryumfalnie. — Niezgorsze, nawet mogę powiedzieć — wcale niezłe. Nie wydobywaj tutaj wszystkich rzeczy, jutro będziemy się już mogli tam przeprowadzić, to odrazu, na miejscu je rozpakujesz.
Aranka miała głowę obwiązaną jedwabną chusteczką w szkocki deseń, ale tylko z tyłu, nad czołem zaś swobodnie bujały zwichrzone kędziorki jej czarnych włosów.