Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Boże! Ach, jak piękne!“ powtarzał umierający w zachwyceniu. „Jeszcze, jeszcze!“ Hrabina, upadając pod brzemieniem wzruszenia, siadła znów do fortepianu i śpiewała dalej... Chopin więcej jeszcze osłabł... przestrach wszystkich ogarnął. Jakby wiedzeni jednem ważności chwili uczuciem, padli na kolana. Nikt nie śmiał słowa przemówić; jeden tylko głos Potockiej wznosił się ponad schylonemi głowami, roztaczając majestatycznie swe dźwięki, tłumiąc łzy i westchnienia obecnych tej strasznej a uroczystej chwili. Dusza Chopina na skrzydłach czarującej pieśni, zdawała się już unosić ku przestrzeniom tajemniczej nieskończoności!...
Gwałtowne rzężenie w piersiach walczącego ze śmiercią, przerwało pieśń. Odsunięto szybko fortepian; wszedł ksiądz i począł się modlić przy łożu umierającego...
Jednak ostatnia chwila jeszcze nie nadeszła. Nad ranem w poniedziałek, chory miał się lepiej. Wtedy to właśnie, jakby sam jeden tylko wiedział, kiedy być miała najwłaściwsza pora, zażądał ostatniego Namaszczenia. Aleksander Jełowicki, kapłan wielkiej pobożności, niepospolitej nauki i używający ogromnej między swymi rodakami powagi, zjawił się. Po dwakroć miał z nim poufną rozmowę. Kiedy nareszcie, wobec zgromadzonych przyjaciół, Chopin