Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— Gdzieś na nocleg. Może za Mogilską rogatkę do szynku.
— To nie mieszkacie nigdzie?
— Nie stać nas na to - odrzekła i poszła drogą.
Michał został na gościńcu, zapatrzony bezwiednie w ciemności, w których zniknęła Justysia z dziećmi. Tony wesołej muzyki, które mu huczały w uszach, wraz z myślami, co szumiały w głowie, utworzyły potworny zamęt, pewne ogłupienie, które mu nie pozwalało myśleć, i trzymało na miejscu, jak w zaklętem kole. Nagle wyrwał się z tego odtrętwienia i pobiegł za Justysią.
Dopędził ją koło plantu kolejowego. Zdziwiła się, zobaczywszy go przy sobie; ale nie zatrzymując się, szła dalej.
— Panno Justysiu — odezwał się zdyszanym głosem — panna może nie wie, że ja mam teraz własną kuźnię i mieszkanie porządne.
— Dziękować Bogu, to się panu Michałowi należało, co pan Michał byłeś zawsze porządnym i pracowitym. Takim Bóg szczęści.
Ta pochwała rozpierała mu piersi radością, dlatego jedynie, ze ją słyszał od Justysi; myśląc o tem, zapomniał na chwilę poco właściwie gonił za nią. Wnet sobie potem przypomniał, ale nie wiedział jak to powiedzieć.
— Panno Justysiu — odezwał się wreszcie nieśmiało — czy to koniecznie musicie iść do szynku spać? — U mnie są dwie duże izby.
— Przecież dom pana Michała nie karczma, żebyś do niego sprowadzał żebraków z ulicy na nocleg — rzekła z przykrym uśmiechem, którym niejako natrząsała się z własnej nędzy. Nie chciała przyjąć dobrodziejstwa Michała, bo zdawało jej się upokorzeniem, gorszem od żebraniny, przyjmować łaskę on tego, którego dawniej sobie lekceważyła. Ale Michał prosił tak serdecznie i gorąco, jakby to nie on jej, ale ona jemu dobrodziejstwo wyświadczyć miała, że w końcu zgodziła się. Nadzieja wygodnego