Strona:Mieczysław Bierzyński - Niepłakany.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

staw panu Dederce... Panie Ludwinku, niech pan siada... panie Srebrzyński...
— Siadajcie, moi drodzy — prosił stary.
Frania przydźwigała stołek, w końcu jakoś się wszyscy pomieścili, najmłodszy siadł na kuferku.
— Jakże wasza głowa?
— Ot boli... i boleć przestanie, ale...
— Ale was siarczyście ta cegła płatnęła...
— Ta... głupstwo: dziś — jutro się zgoi.
— Dałby Pan Bóg! a byliśmy już o was w strachu, jak poszliście pod sam ogień z tym wężem od sikawki... Jezus Marya!... zaczynają wołać: »Lać go wodą! lać go wodą!«, bo się zdało, że wszystko się na was zapali...
— Toć tak blizko ognia nie byłem!
— Bogać tam!... Nad wami buzowało, aż strach... Skóra na mnie ścierpła, jakem patrzał, i dygotałem cały. A tu ktoś krzyknie: »Słotwińskiego zabiło!« Jezus Marya! sądny dzień, czy co?! Dyrektor klnie: »Verfluchte Teufel!... «[1], ludzie drą się, potracili głowy... myśleliśmy: już po was... a tu jak się nie ciśnie Ignac z Ludwikiem w ogień, jak dyabły jakie... minuty nie wyszło, już nieśli was na rękach...
— Dobrzy ludziska... niech Bóg im nagrodzi!...
Stary spojrzał dokoła, jakby ich szukając.
— Gdzież oni? — zapytał.

— Mówiłem, żeby zaszli do was, śpieszno im było.

  1. Przeklęty dyabeł (niem.).