Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/66

Ta strona została uwierzytelniona.

ani ruszył i wyczekałem, dopóki kamienie staczać się nie przestaną. Uspokoił się wreszcie ten ruchomy potok kamienisty, którego fale pochłonąć mnie miały. Wtedy znowu zwolna, ostrożnie zacząłem z pod siebie wybierać kamień po kamieniu i odkładać na bok, aby tyle wytworzyć sobie miejsca wolnego, żebym napowrót mógł przecisnąć ramiona i głowę pod bramę... Gdy już czułem, że to się mi uda, wtedy nagle rzuciłem się wstecz jak ryba w saku, kopiąc przy tem co siła nogami, aby poniżej wytworzyć wolną przestrzeń dla staczającego się gruzu.
— I powiodło ci się?
— Nie powiodło za pierwszym razem. Przeciwnie, jeszcze mnie bardziej przygniotło. Podwoiłem jednak ostrożności i powtórzyłem ten manewr za drugim razem z lepszym skutkiem... No, i oto, gdym tak z pod siebie usuwał kamienie, robiąc sobie miejsce, patrz, co mi wpadło w rękę.
Wyciągnął z kieszeni metalową puszkę, z kształtu i wielkości przypominającą pudełko na sardynki, lecz nieco większą a bardziej płaską. Puszka była oblepiona jakąś ciemno-