Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Zanim się przebudził, spory kawałek gromnicy już się był upalił. Lżej mu już było patrzeć, choć wszystko zdało mu się lśnić przepychem złoconych świetlic królewskich, w których przedmiotów nie rozróżnisz łatwo, bo wszystko się błyszczy. Podziękował Bogu za doznaną łaskę i zaczął się zwolna rozglądać.
Tuż obok niego, po prawej, ustawiona była gromnica, — w tę stronę spoglądać jeszcze nie mógł, odwracał się od jej płomyka. Na lewo była lśniąca od wilgoci stroma ściana ciemnej gliny, o którą głowę opierał znużony, zakreślająca nad nim w górze wysoki łuk sklepienia, tonącego w mroku. Spojrzał poza siebie i ujrzał gładką z tej gliny pochyłość, wznoszącą się ku górze coraz wyżej, — po tej pochyłości on się tu zapewne zsunął w przepaść z powierzchni ziemi. Spojrzał na wprost przed siebie: tam owa pochyłość, w środku której się znajdował, obniżała się w dół znacznie powolniejszym spadkiem, a o kilkanaście kroków, sklepienie zamykało pieczarę szarawą ścianą: tu, poniżej tego spadku, musi być czeluść, na której dnie cie-