Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/201

Ta strona została przepisana.
LEANDER:
Wszystko, co w tak życzliwym mówisz mi sposobie,
Umysł mój już oddawna przedstawił sam sobie;
Wierz mi, że miałbym sobie na przyszłość za zbrodnię
Twoją dla mnie łaskawość deptać tak niegodnie,
I wiem, mimo przelotne zapały dla innej,
Co warta twoja córka i com jej jest winny:
Toteż, będę się starał...
ANZELM:Ktoś uchylił bramy,
Cofnijmy się bezpiecznie, byś znów takiej samej
Zniewagi jak wczorajsza nie stał się ofiarą.

SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Wkrótce twój wierny hultaj będzie cieniem, marą,
Gdy go tak zechcesz dręczyć swojem roztrzepaniem.
LELJUSZ:
Ha! więc znowu zaczynasz z swem zwykłem gderaniem?
O cóż ci chodzi? Czyliż mi nie szły jak z płatka
Wszystkie łgarstwa?
MASKARYL:O, bystrość w samej rzeczy rzadka!
Turków heretykami zrobiłeś pan rychło,
I, zanim jeszcze pierwsze twe głupstwo przycichło,
Twierdziłeś, że swe modły zanoszą do słońca.
To mniejsza. Lecz co wróżbą jest smutnego końca
Tej sztuczki, to że miłość twoja, nazbyt szparka,
W sąsiedztwie Celji kipi, niby woda z garnka,
Gdy na zbyt silnym ogniu po brzegi wyrasta.
Słowem, głupstwo po głupstwie robisz pan i basta.
LELJUSZ:
Czegóż więcej mi twoja surowość zabroni?
Wszakżem się ani słowem nie odezwał do niej.
MASKARYL:
Nie sztuka gębę stulić; zato, niech pan wierzy,