Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/303

Ta strona została przepisana.
I, na nic nie chcąc baczyć, nastaje okrutnie,
By krwawy pojedynek rozstrzygnął tę kłótnię.
MASKARYL:
Dzielny człek: wie, że rycerz prawy się nie trudzi,
W zwady swoje daremnie mieszać innych ludzi.
POLIDOR:
Słowem, czynią cię winnym zniewagi potwarczej.
Mojem zdaniem, ten powód zupełnie wystarczy;
Otóż, za wspólną zgodą, rzecz stanęła na tem,
Że ty masz się potykać tutaj z Łucji bratem,
I to na oczach wszystkich, bez żadnej odwłoki,
Tak, jak każą zwyczajów rycerskich wyroki.
WALERY:
A cóż Łucja, mój ojcze, czyż jej serce twarde...
POLIDOR:
Chce Erasta, dla ciebie ma jedynie wzgardę;
By dowieść, o oszczerstwo twoje ile stoi,
Pragnie zawrzeć te związki w przytomności twojej.
WALERY:
Ha! słysząc taki bezwstyd, z wściekłości się pienię:
Czyż już straciła rozum, cześć, honor, sumienie?

SCENA ÓSMA.
ALBERT, POLIDOR, ŁUCJA, ERAST, WALERY, MASKARYL.
ALBERT:
No i cóż, zapaśnicy? Mój właśnie nadchodzi:
Czy zebrał wszystkie siły swe w kupę dobrodziej?
WALERY:
Tak, gotów jestem, gotów, skoro sami chcecie;
Jeślim się mógł zawahać, na Boga! toż przecie
Pobudką była resztka szacunku dla prawa,
Nie przed mym przeciwnikiem nikczemna obawa.
Lecz dość już, wszystkie względy w tej chwili mam za nic
Gniew mój w swem uniesieniu nie zna żadnych granic,