Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/167

Ta strona została przepisana.

SGANAREL:
Lecz cóż? co to być może?
IZABELA: Zatem, pokryjomu,
Siostra moja zmusiła mnie bym wyszła z domu,
I, w zamiarze na który aż wzdrygam się cała,
Skłoniła mnie, bym pokój mój dziś jej oddała.
SGANAREL:
Jakto?
IZABELA:
Któżby przypuścił? Ona miłość żywi
Dla wygnanego przez nas.
SGANAREL:
Kocha go?
IZABELA: Najtkliwiej.
Tak kocha, że nie zważa na nic w swoim szale,
I możesz sądzić o jej miłości zapale,
Gdy sama, o tej porze, przybyła tu do mnie
Odsłonić mi swą miłość, mówiąc że niezłomnie
Postanowiła zdobyć przedmiot sercu miły,
Lub szukać ukojenia wśród zimnej mogiły;
Że, już od roku przeszło, w dość żywym sposobie
Ich serca przychylały się wzajem ku sobie,
I że nawet, w tych uczuć szczęśliwym zawiązku,
Była tam nieraz mowa o dozgonnym związku.
SGANAREL:
A to szelma!
IZABELA: Ze słysząc o rozpaczy srogiej,
W którą wtrąciłam tego co jej tyle drogi,
Prosi, by, z mą pomocą, jej płomień najtkliwszy
Mógł wstrzymać wyjazd, dla niej od śmierci straszliwszy;
By mogła, pod mem mianem i z okna mojego,
Dziś wieczór słów choć kilka przemówić do niego;
I, w tych słowach mojego używając głosu,
Zatrzymać go widokiem szczęśliwszego losu,
W nadziei, że powróci z czasem do niej cała
Ta miłość, którą teraz, jak wiesz, do mnie pała.