Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/349

Ta strona została przepisana.

i żal mi, w istocie, biednego Moliera, że naraził się na jej niełaskę!
KLIMENA: Wierzaj mi, droga, odmień zawczasu zapatrywanie, i jeśli, dbasz o dobrą sławę, nie zdradzaj się przed nikim, że ci się ta komedja podobała.
URANJA: Ależ ja zupełnie nie widzę, co pani w tej sztuce znalazła obrażającego wstydliwość?
KLIMENA: Och! wszystko, niestety! mniemam, że uczciwej kobiecie nie godzi się oglądać bez sromu tej komedji, tyle w niej odkryłam sprośnych i nieobyczajnych rzeczy.
URANJA: Widocznie chyba posiadasz, na dostrzeganie sprośności, jakiś zmysł którego innym ludziom nie stało; gdyż, co do mnie, nie dopatrzyłam się niczego podobnego.
KLIMENA: Chyba nie chciałaś się dopatrzyć, bo trzeba przyznać, że wszystkie plugastwa podane są w tej sztuce bez najmniejszych osłonek. Ani najlżejszą pokrywką autor nie trudził się ich złagodzić; najśmielsze oczy muszą się czuć obrażone ich nagością.
ELIZA: Och!
KLIMENA: Hi, hi, hi.
URANJA: Ależ wreszcie, jeżeli łaska, może mi pani wskaże coś z tych sprośności o których powiadasz.
KLIMENA: Ach, czyż trzeba jeszcze wskazywać?
URANJA: Zapewne. Proszę, chciej pani wymienić bodaj jedno z miejsc które cię tak uraziły?
KLIMENA: Trzebaż szukać innego niż scena Anusi, w której powiada co jej wziął Horacy?
URANJA: I cóż w tem nieobyczajnego?
KLIMENA: Och!
URANJA: Proszę, chciej powiedzieć?
KLIMENA: Pfe!
URANJA: Ależ wreszcie?
KLIMENA: Cóż tu można jeszcze powiedzieć?
URANJA: Co do mnie, nic zgoła nie widzę.