Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

jego szczyt zwiewne masy rozgrzanego powietrza. Róże kwitły poza murem.
Odtąd podniecona ciekawością wyobraźnia zaczęła czynić wycieczki na niepewne w krainę najdzikszych domysłów. Może jakiś dziwak-ogrodnik zamknął się w czterech ścianach z cegły i pielęgnuje kwiaty dla pięknej fantazyi — może jakis znudzony życiem pięknoduch na poły zboczony...
Przykładałem ucho, uderzałem w mur kamieniami, parę nawet cisnąłem na drugą stronę... wszystko bez skutku: nie usłyszałem odpowiedzi.
Dałem więc spokój, upewniony, że przestrzeń po za murem jest pusta i niezamieszkana przez ludzką istotę, co najwyżej zarosła różami. Kwestya jej zawartości byłaby mnie nawet zupełnie przestała zajmować, gdyby nie pewne okoliczności, towarzyszące ekstazie, jakoteż zmiany, jakie po czasie wystąpiły w niej samej.
Czwartego dnia dotknęło mnie wmieszanie się do zwykłej woni ziół i róż jeszcze innego, specyalnego zapachu. Zapewniam, że aż do rozwiązania zagadki nie miałem pojęcia o jego rodzaju, tak, żebym przy pomocy czysto normalnych, codziennych, że się tak wyrażę funkcyi powonienia w połączeniu z rozumowemi przesłankami nie mógł wyciągnąć wniosku o źródle jego pochodzenia. Tylko domyślałem się, że ów szczególny zapach, który wnęcił się pomiędzy dotychczasowe, zapewne sam musiałby być znacznie silniejszy, wyraźniejszy, lecz że w obecnem położeniu był przytłumiony i przekształcony przez inne.
Do mnie dochodziła tylko wypadkowa przeróż-