Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo to, co tam widzisz, zaszło naprawdę przed laty...
Urwał przerażony doniosłością własnego wyznania.
Milczałem przejęty uczuciem niepojętego lęku, wpatrując się machinalnie to w cienie, to w niego.
Po długiej chwili głębokiej ciszy przerywanej tylko nikłym pełgotem lampki, Żręcki przechylił się przez stół ku mnie i mówił:
— Słuchaj pan. Tajemnicy, którą ci zwierzam, nie znał dotąd nikt prócz mnie i Boga. Ja ci ją powiem, chociaż okropna, chociaż mi życie złamała. Polubiłem cię młody człowieku — tak mi żywo przypominasz mego młodszego syna. Wiem, że może nie zdradzisz. Gdy umrę, opowiesz innym; może się na co przyda...
— ... Jak ci wiadomo, miałem kiedyś żonę. Była łagodna i cicha. Ja, awanturnik, włóczęga nieuleczalny pod wpływem tej kobiety zmieniłem się do niepoznania; zacząłem prowadzić życie osiadłe. Mieliśmy dzieci: dwóch synów — Władysława i starszego Zbigniewa. Niestety dobroczynny wpływ matki przestał na nich działać, niebawem umarła, gdy byli jeszcze nieletnimi chłopcami. Mieszkaliśmy wtedy w M...sku.
Wychowaniem sierót zająłem się z całą troskliwością gorąco kochającego ojca. Może byłem za słaby, może za dużo pobłażałem.
Rozwijali się szybko, zdrowi, silni. Lecz już od najwcześniejszych lat wystąpiły zasadnicze różnice charakterów. Zbigniew, natura chłodna, opanowana, zdradzał rychło instynkta dzikie, złe i przewrotne. Stąd poszła cicha jego niechęć do młodszego Wła-