Krągłe, miękko zwiewne obłoczki dymu wysnuwały się zwolna z kształtujących je ust, położyły w karbowanych falisto pierścieniach i roztapiały na lazurowem tle nieba. Cygara były wyborne; delikatnie zwinięte liście żarzyły się wonnie, ulatniając soczystą, szlachetnie ześrodkowaną treść. Paliliśmy powoli, zaciągając się z maestryą, jak znawcy. Znakomite miał hawana Ryszard Norski.
Przymknąłem senne nieco poobiedną porą oczy i z rozkoszą rzuciłem się wstecz w ramiona bujaka. Dobrze mi tu było i wygodnie.
Siedzieliśmy na marmurowym tarasie willi wysoko wzniesionej nad brzegiem morza. Stąd widziałem je jak na dłoni. Lśniący, jak lustro, zdobny mozajką taras, na którym stały nasze stoliki z czarną kawą, był na jednym poziomie z murem okalającym willę.
Morze drzemało. Dziewiczy szmaragd wełn wydawał się ciemniejszy, jako zwarty w masie i nie podrywany wiatrem. Od czasu do czasu leniwy odruch roztoczy wspinał się pluszczącą pieszczotą na brzeżne załomy i spłukawszy skały, powracał bezwładnie w łożysko. Czasem skrzydlata flotyla barek, piórolekkich łodzi wymknęła się z uwięzi portowej i powiewając koszenilową banderą, sunęła chyżo po ła-
Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.
W WILLI NAD MORZEM.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0c/Na_wzg%C3%B3rzu_r%C3%B3%C5%BC_%28Stefan_Grabi%C5%84ski%29.djvu/page93-1024px-Na_wzg%C3%B3rzu_r%C3%B3%C5%BC_%28Stefan_Grabi%C5%84ski%29.djvu.jpg)