Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwny chłopak — pomyślałem. — Jakiś duch przekory ciągnie go do tego kąta.
Lecz nie zwróciłem na to uwagi zdenerwowanego ojca. Ten tymczasem zajęty w dalszym ciągu poruszoną dopiero co kwestyą, chciał ją doprowadzić do względnie określonego końca.
Trochę chwiejnie, siląc się na spokojną obojętność, zauważył:
— Pozostałoby do rozstrzygnięcia zagadnienie: Kto na ciebie działa?
— Sądzę, że raczej należałoby stwierdzić tożsamość ruchów, jeżeli tylko nie są wytworem fantazyi nadającego. Łatwiej będzie mi odgadnąć, kto na mnie działa, gdy odpowiem na pytanie: Czyje gesty naśladuję?... Czy nie mógłbyś mi w tem przyjść z pomocą? Sprawa, o ile zauważyłem, dość cię zajęła. Czy obecne ruchy moje nie przypominają ci kogoś znajomego?
Norski znać nie przeczuwał, że kwestya weźmie taki obrót. Pytanie stropiło go. To też dopiero po chwili odpowiedział, nie patrząc na mnie:
— Niestety, ja ci się tu na nic nie przydam. Ta gestykulacya jest mi zupełnie obcą; nie widziałem jej u nikogo.
— W takim razie musisz zrezygnować z upragnionej odpowiedzi na zadane przedtem pytanie. Nie dowiesz się, komu podobało się wybrać za narzędzie swych dalekonośnych doświadczeń.
Mówiłem tonem umyślnie żartobliwym, by go nie zaniepokoić i wkrótce zeszedłem na temat obojętny.