Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/162

Ta strona została przepisana.

gronostajowe futerko otulony. Za pierwszą karetą ciągnęła druga, a w niej narzeczony książę z ogromnym białych kwiateczków bukietem przy błękitnym atłasowym kontuszu. Książę miał bardzo licho wyglądać obok brata swej przyszłej żony; żółty był jak cytryna, chudy jak szpileczka i bodaj czy nie łysy, ale trudno było się o tem przekonać, gdyż dźwigał na głowie książęcą, w krzyż złotemi nitkami przepasaną czapkę. Toczyły się w dalszym szeregu różne jeszcze kolebki i powozy z druchnami i z drużbami, z gośćmi i z muzyką, a na końcu gromadka, najpewniej sług i domowników, uroczysty orszak zamykała. W miarę jak się zbliżali do łóżka, każdy z weselników leżącej pani głęboki ukłon złożył, nie wyłączając księcia, który przez okno karety swojej ze trzy razy ręką machnął tak, że na serdecznym paluszku jego można było rozeznać djamencik połyskujący w złotym, najpewniej zaręczynowym pierścionku. Po chwili ekwipaże i piechotą idący wszyscy razem pod łóżkiem zniknęli. Cioteczna prababka nasza ciekawie, ale bez zadziwienia patrzyła na tę procesję godową, gdyż od zjawienia się wykwintnego kawalera poznała już, że ma do czynienia z małoludkami, a wszyscy przecież wiedzieli wtenczas, że małoludki to są łagodne, spokojne, wcale nieszkodliwe istoty; owszem, gdzie sobie mieszkanie obrały, tam się wiodło zazwyczaj wielkoludkom, to jest zwyczajnym synom człowieczym, póki im który z nich krzywdy nie wyrządził; jeśli wyrządził, natychmiast opuszczały podziemia domowe, a za niemi wnet wynosiła się także dobra dola gospodarska: kury przestawały się nieść, wszystkie indyczęta wypadały przy dostawaniu korali, mleko od krów ciągle się warzyło, czasem nawet grad zboże powybijał; przeciwnie, za każde dobrodziejstwo, za każdą uczynność, małoludki starały się koniecznie