Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/172

Ta strona została przepisana.

żnostka. Teraz, gdy ją wuj Kazimierz, syn domu, zaczepił, nie mogła jednak pewnej niecierpliwości powstrzymać:
— Co tam pytać o odznaczenie; każdy z nas grzesznym jest człowiekiem i dobrze na tem wyjdzie, jeśli spraw jego po śmierci roztrząsać nie będą.
— To też powinnibyście wyszukać dla Józia jakiego antenata, coby mu stał się wzorem cnoty, męstwa i nauki.
— Albo to jemu ojca i czterech wujów nie dosyć? Chcę mówić trzech wujów, bo ten czwarty, co został, to straszny nicpotem — z uśmiechem poprawiła się niby.
Wuj Kazimierz dalej się jej sprzeciwiał.
— Ciotko dobrodziejko! zapominacie, że tu idzie nie o nas zwykłych śmiertelników, lecz o nieśmiertelnego protoplastę, który to pierwszy w rodzie Kalińskich na szlachecki klejnot Koźlerogi zasłużył sobie.
— Mnie nic do tego kto zasłużył; nie ja klejnotu używam, nie ja będę się wywiadywała, za co przyszedł.
— Czy tylko nie za przyjaźń okazaną tej pani z dwoma czerwonemi różami?
— Wstydź się, panie Kazimierzu, wypominać takie rzeczy.
I od słowa do słowa, od żartu do żartu, zebrało się na długą dysputę, w której po raz pierwszy różne szczegóły o dziadkach i pradziadkach, nawet o prapradziadku jednym słyszałam; ma się rozumieć nie o tym przekorze, co w świadectwo żony swojej i w małoludków wierzyć nie chciał. Często bardzo później wyciągałam ciotkę Rózię na gawędki tego rodzaju.
— Więc przedewszystkiem, co to za jedna była ta pani w błękitnej sukni?
Ciotka Rózia nie mogła mi o niej nic stanowczego powiedzieć. Między Różańskimi utrzymywano złośliwie,