Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/216

Ta strona została przepisana.

chwilą, jak i kiedy pierwszy raz pannę Siekierską zobaczył.
— Nie, nie znam — krótko i szorstko odcięła się zapytana.
Pan Jan po drugiej stronie stołu stał przed nią wyprostowany jak trzcina i jak trzcina zginający się w wielokrotnie powtarzanych ukłonach.
— Nic dziwnego, że W. M. panna na lichą osobę moją żadnej nie zwróciła uwagi, niemniej przeto dzień, w którym po raz pierwszy miałem zaszczyt i szczęście ujrzeć jej oblicze, będzie dla mnie zawsze pamiętnym i białą kredą na czarnych sadzach mego życia oznaczonym.
Ewusia zaczerwieniła się, ale milczała uparcie. Dużo myśli cisnęło jej do głowy, tak jej zaimponowała grzeczna oracja młodego człowieka, niedawno, jako słyszała, z Warszawy przybyłego. Rozmowa jak ołów się wlokła, póki na koniec z pola w towarzystwie jakiegoś sąsiada pan podkomorzy nie wrócił. Był to sobie wesoły, krotochwilny staruszek, lubił młode i ładne koło siebie twarzyczki, gadał co mu ślina na język, jak to mówią, przyniosła, czem nieraz gorszył swoją żonę, ale niczyjej krzywdy nie patrzył; spory obywatelskie przykładnie godził i rozsądzał, ogólne posiadał zaufanie i tylu przyjaciół, ilu znajomych niemal.
— Bo też — jak mówiła ciocia Rózia — o nic się u ludzi nie upominał, ani o pieniądze, ani o rozum, ani o cnotę wysoką: byle nie łotr wierutny i na uczynku schwytany, każdy mu był dobry. Nie odrzucał nawet porucznika Łuczyńskiego, który z nim właśnie przybył, a którego ludzie kosterą i pasożytem nazywali.
Z wejściem starych panów, ożywiło się nierozmowne dotychczas towarzystwo. Panna Ewa, jak Zuzanna bi-