Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/239

Ta strona została przepisana.

albowiem stała się ideałem wszystkich moich tualetowych pożądań. Wsunęłam się do pokoju babuni, kiedy tam nikogo nie było, i stanąwszy przed kantorkiem, zaczęłam paluszkiem bronzy po bronzach naciskać, a jednocześnie różne cudaczne łączyć z sobą sylaby, w nadziei, że gdy szczęśliwie trafię na właściwy ich układ i gdy właściwej niewidzialnej sprężyny się dotknę, to nagle kantorek stanie otworem, szeroko, szeroko, od jednej do drugiej ściany, a w jego wnętrzu ukażą się stosy jedwabiów, aksamitek, tiulów, wstążek i nadewszystko ukaże się półka cała, zapchana sztukami niebieskiej ze srebrem materji...
Ale cóż, trudny warunek! Trzeba znaleźć koniecznie sprężynę i słowo zaklęcia! a może właśnie u wierzchu nie u dołu szukać trzeba? Tak wysoko nie mogłam dostać; przysunęłam sobie krzesło, jeszcze mi było za nisko, postawiłam na krześle podnóżek babuni, i z wielką radością dosięgnęłam szczytu nakoniec. Opukując świecące arabeski, raz po raz próbowałam, czy się już drzwiczki nie otwierają. W takiej chwili właśnie zaszła mnie babunia.
— A to co? — zawołała tak głośno i surowo, żem ledwo z mego rusztowania nie spadła. — Czego tu panna szukasz? To brzydko, bardzo brzydko do cudzych kantorków otwierać.
Babunia moje fantazje ze wschodnich powieści przesadzała na grunt aż nadto poziomej rzeczywistości; bodaj czy mnie o coś gorszego, niż o prostą ciekawość nie posądzała nawet.
— Przyznaj mi się zaraz, czegoś stąd chciała? — powtórzyła kilkakrotnie.
Ja nic nie odpowiedziałam, tylko zaczerwieniona, bliska płaczu, bez ruchu, stałam na podnóżku, który wraz