Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/257

Ta strona została przepisana.

wypraszałam się od tego poważnego towarzystwa jak mogłam, na nic się prośby nie zdały.
— Toć widzisz jaki tam tłok — rzekła matka; — gdybyś upadła, niktby cię nie dowidział nawet, zdeptaliby mi moją Napolcię, jak robaczka, a co jabym potem robiła?
Rzecz była dosyć prawdopodobną, nawet dla mojego pojęcia, że mogliby mię zdeptać, a jednak strasznie mi żal było z sieni wychodzić. Smutnie stanęłam przy krzesełku mamy i ze łzami w oczach nasłuchiwałam wyraźnie przez drzwi zamknięte dolatującej muzyki, bijących o posadzkę podkówek, aż na widok mojej rzadkiej miny i mamę litość zdjęła. Babunia zasiadła właśnie była do kiksa z księdzem proboszczem i dwoma wiekowemi paniami w swoim pokoju, bo utrzymywała, że ten hałas ją męczył; mama tedy zaprosiła resztę gości na drugą stronę, gdzie można, jeśli zechcą, drzwi otworzyć i popatrzeć jeszcze trochę na bawiącą się z wieśniakami obywatelską młodzież. Wszyscy chętnie się na jej projekt zgodzili i gdyśmy już, przeszedłszy dziedzińcem i ogrodem, w otwartej sali zasiedli, mama szepnęła mi na ucho:
— I cóż, czy tu weselej, moje dziecko?
— O! daleko weselej, tylko jabym tak chciała potańczyć jeszcze trochę.
— To idź i uproś sobie jakiej dziewczynki, żeby tutaj do pokoju przyszła tańczyć z tobą.
Zdawało mi się, że już sprawa skończona. Tuż pod oknem stała gromadka dziewcząt od dwunastego mniej więcej do szóstego roku, wszystkie wspinały się na palce i zakukiwały ciekawie do sali. Upoważniona zezwoleniem matki, wybiegłam coprędzej i zaraz jednej z najwyższych prośbę moją przedstawiłam. Najwyższa zachichotała i uciekła. Druga, trzecia i dziesiąta tak samo ze mną postąpiły, a ja nawet wytłumaczyć sobie nie mo-