Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/290

Ta strona została przepisana.

Malwinę rozśmieszyło, bo jak srebrny dzwoneczek, zabrzmiał głos jej wesoły z temi słowami w przydatku:
— Jaka to wyborna, nieoszacowana dziewczynka!
Istotnie, zaczęło mi się wieść wcale nieźle, tupałam z zapałem — ale cóż? trzewiczki moje były nowe, a posadzka tak gładko woskiem pociągnięta, że nagle w ważnej chwili Józiowego triumfu pośliznęłam się i na nos upadłam. Mama nasza była już z takiemi zdarzeniami doskonale oswojona, spokojnie zostawiała nas własnemu przemysłowi, póki się jakieś ważniejsze uszkodzenie nie zdarzyło. Może ta jej spokojność zahartowała nas trochę, bo rzadko kiedy płakaliśmy po dość mocnych rozbiciach nawet. Józio, dziewięcioletni chłopiec, trzymał się ostro przez ambicję — ja, podobno przez brak wrażliwości, łatwiej ból wszelki wytrzymać mogłam, bo rzeczywiście mniej mnie wszystko niż Józia bolało. Zapewne i tego dnia byłabym się z cichem męstwem podniosła, gdyby nie to, że mi panna Malwina na pomoc przybyła. Usłyszawszy łoskot ogromny, zerwała się od fortepianu i tak szybko w objęcia swoje mnie pochwyciła, że nie miałam czasu o własnej sile na nogach stanąć; nie wiem czemu jednak, ratunek więcej mnie przestraszył, niż uspokoił. W pierwszem dotknięciu i w pierwszem spojrzeniu panny Malwiny było coś takiego, co mnie silniej od stłuczonego nosa raziło; dosłyszałam też, jak przez zaciśnięte zęby szepnęła jakieś słowo, które mię narazie do głębi serca ubodło i ogromnie zaciekawiło. Tak często je później z ust jej słyszałam, że z pewnością mogę ręczyć, iż to było poprostu:
— Insupportable
Ale wtedy zdawało mi się czemś okropnem; czułam, że musi być z francuskiego wzięte, że nieprzychylnie było wyrzeczone.