Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

104

łem — ona wysoka postacią — chodem — ruchem — ona wysoka spojrzeniem patrzących na nią, bo to spojrzenie musi w proch upaść — musi w ziemi utkwić pierwej nim się ku jej obliczu wzniesie — a od ziemi do jej oblicza, to jak od ziemi do nieba — i dlatego mierzy się ją rozmiarem doznanych wrażeń i mówi: ona wysoka. — A czy blondyna? wierzcie mi państwo, że ponieważ nigdy na pamiątkę nie dostałem od niej: «plecionki włosów różową wstążeczką, lub błękitną pelą[1] związanej» — nic a nic nie wiem o właściwym ich kolorze — w pierwszej chwili nazwałem blondyną, gdyż to chyba złocistych pierścieni zwoje mogły wkoło jej twarzy roztoczyć taką jasną, przeświecającą niby wszystkiemi odcieniami bursztynu, niby wszystkiemi połyskami topazu aureolę. — Co do jej oczu, to prawdę powiedziałem: były ciemno-zielone ale ciemno-zielone jak malachit, nie jak szmaragd — świeciły z wierzchu odbiciem tylko — bez żadnej promienności — bez tego przeźrocza, którem to czasami aż dno serca widać — jej oczy były jak nie jej oczy — były jakgdyby zamarłe oddawna — jak pożyczone u trupa — najpiękniejsze, ale do patrzenia jedynie — do użytku, nie do szczęścia — co za dziwna sprzeczność z czołem wyniosłem i rysującem się w każdy wyraz myśli każdej — co za dziwna sprzeczność z licem bladem, ale zda się gorącem jeszcze od krwi dopiero co ubiegłej — lub gorącem już od krwi co ma z pierwszem serca uderzeniem nadpłynąć — co za sprzeczność, co za najdziwaczniejsza sprzeczność z ustami szczególniej — z temi jej drobnemi choć wydatnemi, z temi jej świeżemi jak niewinność — namiętnemi jak pieszczota ustami — takie oczy i takie usta! śmierć i życie! alboż to kiedy razem się widuje — oh! ja widziałem — ja też żyłem i umarłem. — Żyłem wtedy — umarłem teraz — wy żyjecie teraz i umrzecie kiedyś, niezadługo — oto cała

  1. pela — nitki bardzo cienkiego jedwabiu.